— Alboż on zna się z żoną Korbuta?
— Poznali się z sobą.
— Tak? To trzeba będzie dać znać do policyi, żeby ich miała na oku i schwytać ptaszków na gorącym uczynku. Tożby to dopiero była uciecha — mówił, zacierając ręce, — gdyby się tak dało majorunia umieścić w kryminale! To mu się już dawno należy.
— Byle tylko ich schwytać w porę.
— Nie bójcie się, już moja w tem głowa. Mam ja w policyi znajomego inspektora. Sprytna szelma słyszy jak trawa rośnie. Jak on ich weźmie w opiekę, to mu się nie wywiną, i będziemy wiedzieli o wszystkiem. Ho, ho! Nie damy oskupać pana Anatola, jak tamtego oskubali. I my coś przytem zarobimy.
— Ja tam o nagrodę nie stoję.
— A to pytanie, dlaczegoby nie? Wam się to słusznie należy, boście wy mi pierwsi oczy otworzyli na to szelmostwo. Podzielimy się, jak Bóg przykazał.
Hulatyński nie sprzeciwiał mu się dłużej, bojąc się, by zbyteczną delikatnością i bezinteresownością nie zdradził się przed służącym, — kontent był, że znalazł sobie tak dzielnego sprzymierzeńca, który będzie miał na oku łotrowską spółkę. Mógł teraz być spokojnym o Anatola, że mu się nic złego nie stanie.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.