Hulatyński nie mógł jej tego odmówić i przyjął opiekę nad dziećmi.
Ale łatwiej było przyrzec niż spełnić. Zakłopotał się niemało, gdy mu przyszło zająć się dziećmi i całem gospodarstwem. Z gospodarstwem poradził sobie jeszcze jako tako, bo przyjął do służby starą kucharkę, która jeść gotowała i domem zarządzała. Ale gorzej szło mu z dziećmi, a właściwie z Marynią, bo Kazik dawał sobie już radę i nie wiele potrzebował opieki. Inna rzecz była z małą dziewczyną, która potrzebowała staranniejszego pielęgnowania, o czem nie miał najmniejszego pojęcia, a kucharka także nic nie wiele rozumiała się na tem. Trzeba było w lepsze stosowniejsze miejsce oddać dziewczynę.
Radzono mu, żeby ją oddał do freblowskiej szkoły, którą na tej samej ulicy miała jakaś pani czy panna, — utrzymująca zarazem kilka dziewczątek na stancyi i wikcie.
Hulatyński niezwłocznie poszedł pomówić z tą panią, czyby się nie dało umieścić u niej Maryni, i zgodzić się o cenę w razie, gdyby mu się tam spodobało.
Freblowska szkółka mieściła się o kilka domów od jego pomieszkania, w parterowym budyneczku za sztachetkami w ogródku.
Właścielki samej nie zastał w domu, ale służąca, która mu furtkę otworzyła, oświadczyła, że wróci za chwilkę z miasta, i poprosiła go do saloniku, którego umeblowanie nader skromne świadczyło o nieświetnem położeniu majątkowem.
Hulatyński, czekając dość długo powrotu pani domu, miał czas rozejrzeć się w mieszkaniu.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.