zauważyła tego. Ale ona zajęta widać własnemi myślami, nie dostrzegła wcale różnicy, zachodzącej między zachowaniem się gościa, a jego ubiorem, i mówiła dalej zadowolona, że się może wygadać i pochwalić przed obcymi.
— Tak, tak — mówiła — tę fotografią on sam nam ofiarował. Jest jego własnoręczny podpis na drugiej stronie, zobacz pan.
Hulatyński ze zdumieniem spojrzał na staruszkę. A więc ta fotografia nie przypadkiem dostała się do tego domu, sam ją dał z podpisem, więc musiał znać dobrze tę kobietę i ona jego. Szukał w pamięci, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy widział kiedy w życiu tę staruszkę.
Inaczej sobie zapewne wytłumaczyła jego badawcze spojrzenie, bo rzekła:
— Pana to dziwi, że taki pan bywał u nas. Ho, ho! nie tacy bywali. Hrabiowie, książęta starali się o moje względy.
To, co mówiła, tak nie licowało z jej ubóztwem, że Hulatyński wziął ją za osobę dotkniętą chorobą umysłową, i nie przywiązał wcale wagi do jej paplaniny. Obojętnie przysłuchiwał się temu co mówiła.
— Tak, tak — ciągnęła dalej, — miałam ja piękne chwile w życiu, ale bo też nie byłam taka jak dzisiaj. Gdybyś mnie pan był znał przed dziesięciu laty! Gazety rozpisywały się wtedy o mnie. Nieszczęście chciało, że mię zawiało na scenie. Przeciągi były okropne, ja zgrzana wyszłam z gorącej garderoby, połamało mnie, sparaliżowało, i z pięknej kobiety zostałam kaleką na wieczne czasy.
Łzy zaświeciły w jej oczach i stoczyły się
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.