sznurkiem po pergaminowej twarzy. Próboawła[1] je otrzeć chustką i podnosiła ręce kościste do góry, ale te wnet opadły bezwładnie na dół.
— Tak, tak, panie, niktby teraz nie poznał pięknej Natalii Śniateckiej.
Hulatyńskii[2] pamiętał to nazwisko, znał dobrze Śniatecką. Ależ...
Spojrzał z niedowierzeniem na staruszkę. Więc ta połamana, zwiędła kobieta miałaby być ową Śniatecką, za którą uganiała się młodzież kilkanaście lat temu? — oczom własnym nie wierzył, widząc ją tak strasznie zmienioną.
Była to aktorka dosyć miernych zdolności, ale była nadzwyczaj piękna i dla tego miała wielkie powodzenie. Panowie z arystokracyi zaszczycali ją swojemi względami i bywali u niej. Hulatyński także tam chodził dla zabicia czasu i przyjemnego spędzenia wieczoru, bo bawiono się u niej doskonale.
Przypomniał sobie teraz, że miała przy sobię[3] kuzynkę, której na imię było Olimpka, a która mu bardzo w oko wpadła i zajmowała go dość długo. Było to dziewczątko bardzo jeszcze młode, dziecko prawie, które dopiero wchodziło w panieńskie latka i w dłuższe sukienki, — trochę jeszcze niezgrabne, trwożliwe, nieśmiałe, ale miało urok niewinności, który Hulatyńskiego pociągał.
Odgrzebując pamięcią te wspomnienia, przypomniał sobie pierwsze chwile poznania tej panienki. Było to podczas jakiegoś bankietu u Śniateckiej. Po wieczerzy i szampanie, który go trochę odurzył, zmęczony towarzystwem, hałaśliwą wesołością, gdy mu ból głowy dokuczać zaczął, usunął się cichaczem do drugiego po-