kolorowej pierzynie, kot bury zwinąwszy łapy pod sobie drzemał także na poręczy łóżka. Za wejściem Halatyńskiego[1] otworzył oczy, popatrzył na wchodzącego i znowu je zamknął.
Drobne te szczegóły utkwiły mu w pamięci, poruszone powstawały w myślach jeden po drugim i uprzytomniły mu ową chwilę i pierwsze wrażenia.
Pamiętał dobrze, że panienka zajęta nauką, mając przytem uszka przyciśnietę rękoma, nie słyszała jego wejścia. Dopiero, gdy stanął tuż przy niej, zerwała się przestraszona, i spojrzała na niego tak trwożnie i niespokojnie a zarazem błagalnie, broniąc się tęm spojrzeniem od jego napaści, że Hulatyńskiego spojrzenie to onieśmieliło, i chcąc uprawiedliwić swoje wejście, poprosił jej o szklankę wody.
Podała mu ją ze skwapliwością, jakby chciała go się pozbyć coprędzej.
Hulatyński jednak nie myślał wcale odchodzić. Pił długo, a przynajmiej udawał, że pije, a oczyma tymczasem pożerał panienkę, która stała przed nim ze spuszczonemi oczkami, zakłopotana, nie wiedząca co robić ze sobą. Przypatrywał się z lubością jej gęstym warkoczom związanym z tyłu w pół aksamitną wstążeczką, jej długim rzęsom, których cień padał do połowy twarzy płonącej wstydliwem rumieńcem, i choć widział, że niecierpliwie wykręcała sobie paluszki i przestępowała z nogi na nogę, czekając aż sobie pójdzie, nie myślał wcale odchodzić.
Aby mieć jednak powód przedłużenia tu
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Hulatyńskiego.