Niepodobna było, żeby takie oznaki przywiązania, zajęcia się, nie zawróciły główki młodej panience. Poznać to można było po spojrzeniach pełnych wdzięczności, jakie oblewała go dziękując za wyświadczane grzeczności, po rumieńcach, jakie występowały jej na twarz, gdy przychodził, lub gdy z nią rozmawiał.
Wytrawne w tym względzie oko Hulatyńskiego, prędko odgadło przemianę, jaka po kilku tygodniach zaszła w jej postępowaniu i całem zachowaniem się względem niego. Doszło do tego, że mu nawet dość wyraźnie powiedziała, mimo wrodzonej nieśmiałości.
Było to za miastem w polu, dokąd we troje wyjechali na spacer. Natalii zachciało się szukać szczęścia w koniczynie. Olimpka poszła za jej przykładem, i z pochyloną główką chodząc tu i tam, upatrywała pilnie czterolistnej koniczyny. Hulatyński tymczasem położył się w cieniu drzewa na trawie i palił cygaro.
Po niejakim czasie Olimpka zbliżyła się do niego i płonąc cała jak to było jej zwyczajem, podała mu z nieśmiałością czterolistną koniczynę.
— Weź pan to — rzekła — i noś przy sobie, bo to szczęście przynosi.
— A dla czegóż panna Olimpcia nie bierze tego dla siebie? — spytał topiąc w niej spojrzenie pełne wdzięczności za pamięć o nim.
— Bo... bo ja wolę, żeby byli szczęśliwi ci, których... — i nieśmiała dokończyć.
— Których co?
— Których lubię.
— Więc panna Olimpcia mnie lubi? — spytał biorąc ją za rękę.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.