na tę gromadkę siedzącą w powozie, i przysłuchiwał się wesołej paplaninie dzieci, tulących się do Olimpki, jakby do matki, gdyż otaczała je prawdziwie matczyną opieką i serdeczną życzliwością.
Tych kilka osób tworzyło jakby jednę rodzinę.
Kiedy przyjechali do lasu, ciotkę wysadzał Hulatyński z pomocą Olimpki i umieszczano ją na rozkładanem krześle, a koło niej urządzano rodzaj obozu, dobywano z powozu kosz z prowiantami, rozkładano serwetę na murawie — i Olimpia, założywszy fartuszek, uwijała się około dzieci i podwieczorku, w którym także i on brał udział, zresztą o tyle tylko, że trzymał się nieco na uboczu od nich, pomimo uprzejmych zaproszeń ciotki i panny.
Umyślnie nie chciał przekraczać granicy, jaką mu stawiało obecne położenie, aby się nie zdradzić przed niemi i zwracać na ,siebie uwagi innych, których nie mało zjeżdżało się w święta do lasu.
Wystarczało mu zupełnie, że mógł z daleka przypatrywać i przysłuchiwać się tym, którzy tak drogimi byli jego sercu. Doznawał nieopisanej radości, że znajdował się tak blizko tej, która przez tyle lat dochowała mu wiernie miłości wzbudzonej przezeń w jej sercu, oraz, że ona nic nie wie o tem, iż przedmiot jej miłości znajduje się tak blizko. Wyglądało to na ustęp z jakiegoś romansu, na coś, o czem się nieraz w książkach czyta.
Gdy ją widział niekiedy zamyśloną, miłość własna szeptała mu, że może myśli o nim i pamięcią odgrzebuje dawne wspomnienia.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.