Nieraz brała go ochota zbliżyć się do niej i głosem, jakim dawniej przemawiał, powiedzieć:
— Panno Olimpio, to ja, nie poznajesz mnie?
Ale wstrzymywała go zawsze obawa, że może jego dzisiejsze położenie, jego twarz zeszpecona przestraszyłyby ją i ostudziły ową miłość, jaką miała dla dawnego Hulatyńskiego. Wolał więc zostawić ją w złudzeniu, niż narażać się na utratę jej miłości, która go tak uszczęśliwiała.
Niezadowolenie, jakieby może wtedy wyczytała na jego twarzy, wypędziłoby go z raju, w którym było mu tak dobrze. Było tego co miał, tak wiele, że bał się pokusić o więcej, aby nie stracił tego, co posiadał. Wystarczało mu przekonanie, że on jeden jedyny panuje w tem cichem, poczciwem serduszku, i drżał, jak skąpiec, na myśl straty tego skarbu.
Kiedy raz do Olimpki, bawiącej się z dziećmi w kotka i myszkę, zbliżył się jakiś jegomość i rozpoczął z nią rozmowę, a ciotka widząc to, szepnęła Hulatyńskiemu, że to właśnie jeden z tych, którzy starali się o Olimpkę, krew mu uderzyła do głowy z oburzenia i spochmurniał nagle, zwłaszcza, gdy zobaczył twarz Olimpki ożywioną i rozpromienioną. Była taka dla tego, że zabawa z dziećmi, bieganie po lesie wywołało rumieńce na jej twarzy, ale on sobie inaczej to tłumaczył i zaczął się burzyć i niepokoić, a nie mogąc w inny sposób przerwać rozmowy z owym panem, zawołał dzieci, żeby się zbierały, szorstko oświadczając, że dłużej czekać nie może. Zazdrość zrobiła go niegrzecznym.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.