I znowu postać Julii mignęła mu w myślach. Tak miał nią nabitą głowę, że ustawicznie mu się uparcie nawijała.
— Niech pan będzie spokojny — rzekł, — zrobi się tak, że będzie dobrze.
Obiecywał mu z pewnością, lubo sam nie był jeszcze pewien, jak zrobi. Liczył na to, że w tak małem miasteczku nie będzie więcej nad jednę oberżę i to zapewne w rynku, a do rynku doprowadzi go każda ulica, przez którą wjedzie do miasta. Tak więc będzie mógł bez pytania dojechać do miejsca.
Kiedy taki plan układał w głowie i z fantazyą podcinał konie, kłusujące szybko po gościńcu, spostrzegł naraz poza drzewami, na ścieżce, która się ciągnęła wzdłuż drogi, jakąś elegancko ubraną damę, która osłoniona od promieni słonecznych czerwoną parasolką, szła od miasteczka naprzeciw nim.
W kształtach i chodzie tej kobiety Hulatyński znowu upatrzył podobieństwo do Julii, — choć zdrowy rozum mówił mu, że to chyba złudzenie, powstałe w skutek tego, że ją dziś ciągle miał na myśli.
Ale im bardziej zbliżali się, tembardziej złudzenie stało się prawdopodobniejszem i skoro powóz znalazł się w takiej odległości, że rysy twarzy dobrze już rozróżnić było można, poznał, że to w rzeczy samej była Julia.
Anatol nie spostrzegł jej zamyślony, aż musiała zawołać na niego.
— Co? pani tutaj? — zawołał zdziwiony, wyskakując co prędzej z powozu i przeskakując rów, aby zbliżyć się do niej.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.