— Ty idź sama — zawołał Hulatyński, odtrącając ją gwałtownie; — on tam nie pójdzie.
To już było zanadto dla Anatola. Ktokolwiek był ten człowiek przebrany za doróżkarza, bo za prawdziwego doróżkarza stanowczo go już nie uważał, — w każdym razie przebrał miarę, wtrącając się jak Piłat w Credo. — „Co jemu do tego?“ — zapytywał sam siebie Anatol, i uważał, że należało mu energicznie wystąpić w obronie i swojej, i tej, którą tak obrażono w jego obecności.
Postawił się więc ostro i mierząc doróżkarza surowem spojrzeniem spytał:
— Mój panie, co to ma znaczyć? Dla czego wtrącasz się w nie swoje rzeczy? Kto pan jesteś?
— Dawny wielbiciel tej pani, który dla niej stracił połowę majątku, w przekonaniu, że ją ocala od męża tyrana, a który potem przekonał się po niewczasie, że był ofiarą niecnej zmowy.
— On kłamie! nie wierz mu! zawołała żywo. — Nigdy nie znałam tego pijaka — przysięgam ci na wszystko, co mam najświętszego.
— Znałaś go pani, tylko inaczej trochę wyglądał, niż dzisiaj. I ty młodzieńcze musiałeś o mnie zapewnie słyszyć.
— Któż więc pan ostatecznie jesteś? — spytał Anatol zniecierpliwiony.
Kobieta także w oczekiwaniu wbiła w jego twarz przerażone pytające spojrzenie.
— Jestem Hulatyński.
— Hulatyński! — zawołała z przestrachem, jakby ducha zobaczyła i zaczęła uciekać w stronę miasteczka.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.