buni, że przyjedziecie: ucieszyła się bardzo. No, kiedy się was spodziewać?
— To zależeć będzie od ojca, kiedy wróci z wód. Pisał wczoraj, że najdalej za tydzień.
— Więc do zobaczenia.
Zaczęły się całować na pożegnanie, a całowały się tak długo i serdecznie, jakby już nigdy w życiu zejść się nie miały. Toż samo powtórzyło się z innymi koleżankami, lubo nie ze wszystkiemi z równą serdecznością. Trwało to dobry znów kwadrans, podczas którego babcia załatwiała rachunki z bielizną. Potem nastąpiły pożegnania z zakonnicami. Tu już tylko Janinka sama całowała jednę za za[1] drugą dobrodziejkę w chude, bezkrwiste ręce, za co w zamian dostała od niektórych lekkie dotknięcie ust w czoło lub w głowę. Wycałowaną jeszcze z powtórzeniem przez koleżanki, że aż wypieków dostała na twarzy, wypuszczono Janinę za furtkę klasztorną, gdzie na nią czekała babunia i jakiś młody pan, szczupły brunet z kędzierzawą bródką. Nieprzygotowana widać była na spotkanie mężczyzny, bo na jego widok zmieszała się, zarumieniła i swobodny uśmiech, z jakim wybiegła z klasztoru, zniknął.
— Jak ona wyrosła i wypiękniała! — odezwał się mężczyzna, wpatrując się w nią z zajęciem i zbliżając się powoli.
Panna cofnęła się przestraszona i, przytuliwszy się do staruszki, jak młode kurczę przed niebezpieczeństwem, zawołała tonem napół obrażonym, napół skarżącym się:
— Babuniu!
— Nie bój się, moje dziecko — mówiła staruszka z uśmiechem. — Nie poznajesz go? To Adaś Sulimierski.
— Który miał przyjemność kołysać panią, gdyś była jeszcze ot... tyla.
— Jeżeli się nie mylę, to ci nawet wujem wypada — wprawdzie zimnym, ale zawsze wujem.
— No, teraz możemy się przywitać, co? — spytał żartobliwie i wyciągnął ku niej rękę.
Ale panna, nie przyjmując podanej dłoni, cofnęła się
- ↑ Błąd w druku; zbędnie powtórzone za.