Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale co, cóż on ci zrobił? Dlaczego taka niełaska?
— Ja już wiem dobrze dla czego.
— No, to powiedz, dam mu burę, jeżeli zasłużył.
— Najlepiej niech mu dziadek nic o mnie nie mówi. Nie chcę, żeby myślał, że się nim zajmuję choć tyle... tyleczkę.
— No, to przynajmniej nam powiedz, o co ci chodzi?
— O nigdy, za nic w świecie — mówiła trzepocząc rękami.
Napróżno dopytywali się oboje staruszkowie, rozciekawieni i zaniepokojeni nawet potrosze tym niewytłumaczonym wstrętem młodej panienki do młodego, dorodnego i tak dobrego chłopca, jakim znali Adasia.
— Może ci co powiedział takiego?
— Nie, nie — nic wcale.
— No, więc dla czegóż?
— Ja już wiem dla czego; ale nie powiem, nie powiem.
Zastanowiło to dziadka. To też skoro tylko Adam wrócił z pola, wziął go do swojej kancelaryl[1] na konfesatę.
— Coś ty takiego zrobił naszej Janince? — spytał z poważną miną.
— Ja?
— Dziewczyna patrzeć nie chce na ciebie! powiada, że cię znieść nie może.
— Ja to także zauważyłem.
— I jakiż powód?
Adam ruszył ramionami.
— A czy ja wiem?
— Możeś jej co powiedział kiedy? Takie młodziutkie panienki bywają draźliwe i lada czem się obrażają.
— Nie miałem jeszcze sposobności zamienić z nią więcej nad kilka słów, i to przy cioci.
— To dziwne!
— Panieńskie kaprysy — oto wszystko.

— Jeśli tak, to ją zburczę jak się należy, zobaczysz.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kancelaryi.