wszystkich dobrą; tylko on jeden stanawił wyjątek. Ale dla czego?
Ta sprzeczność w postępowaniu musiała zapewne i piękne czytelniczki zadziwić. Nie chcąc nadużywać ich cierpliwości, nie będę czekał, aż Janinka zdecyduje się przed kim wyspowiadać z tajemnic swego serduszka i powiem pod sekretem, że powód niechęci do pana Adama datował jeszcze od tych czasów, gdy był towarzyszem jej zabaw dziecinnych, gdy łapał dla niej motylki, robił huśtawkę, służył jej za wiernego tancerza na domowych zabawach i gdy oboje nazwano żartem parą narzeczonych.
Ośmioletniej panience podobała się ta zabawa w narzeczonych. Odprawili nawet raz na imieniny dziadka formalne wesele. W budce ogrodnika dwunastoletni synek państwa Topolnickich z sąsiedztwa, ubrany w odświętną koszulę, mającą niby reprezentować komżę, dał im ślub i zwiazał[1] ręce ręcznikiem. Potem odbyła się pod kasztanami uczta weselna, na którą sproszono dziatwę wiejską, a panna Ksawera, pełniąca obowiązki ochmistrzyni, wynosiła ze spiżarni coraz to nowe przysmaki dla gości weselnych, godząc kłócących się o smażone owoce lub nierówny podział czekoladki. Janinie podobała się wtedy ta zabawa bardzo. Ubrana w długi welon, zrobiony ze starej woalki, z bukietem przy boku, przechadzała się po uczcie z bukietem w ręku, przechadzała się po uczcie pod rękę ze swoim panem młodym z powagą dorosłej osoby; mówili o swojej podróży za granicę, o dzieciach, które mieć będą — słowem zachowywali się jak prawdziwe małżeństwo.
Ale potem, gdy zaczęła dorastać powoli na pannę, te wspomnienia dzicinne[2] niepokoiły ją i straszyły. Przypominając je sobie w klasztornych murach, uczuwała obawę na myśl, że kiedyś będzie musiała spotkać się z towarzyszem owych zabaw dziecinnych. Gorący rumieniec oblewał ją wtedy; nie wyobrażała sobie, jak będzie mogła spojrzeć mu w oczy od wielkiego wstydu.
Starsi mimowiednie podtrzymywali i potęgowali w niej tę obawę, nazywając nieraz w rozmowie z nią Adasia jej