niegdzie strzelały do góry białe pnie brzozy, krępe, sękate dęby, a zpod góry uwieńczony był ciemno zieloną ścianą świerków i sosen. Tam, gdzie się kończyły świerki, a zaczynały liściaste drzewa, prawie w połowie wzgórza, szła szeroka, trawiasta ścieżka, która, otoczona młodą grabiną, wyglądała jak aleja ogrodowa. W niektórych miejscach zielona ściana grabiny przerywała się, tworząc niby bramę, niby olbrzymie okno, z którego był prześliczny widok, szeroki widok na całą okolicę.
W jednym takim otwartszym zakątku panienki miały swoje uprzywilejowane miejsca do siedzenia. Było ono wysłane mchem i wrzosami; niżej rozkładały się do słońca wzorzyste liście ostrężyny, tu i owdzie ożywione białym kwiatem, a dalej nic już nie zasłaniało widoku. Cała okolica widna była jak na dłoni, zasłana niby kawałkami różnokolorowych materyi, w których przeważał złocisty kolor dojrzałych zbóż, lub zżętych ściernisk. Między temi rozlicznemi odmianami żółtego koloru zieleniły się lekkie, przejrzyste, łany owsa, a długie pasma kapusty i ziemniaków wydawały się jak gąsienice olbrzymie. Gdzieniegdzie zaczernił się sosnowy las, albo zabielała wioska otoczona kępami zielonych sadów. Na wzgórkach kościoły strzelały w błękitne niebo wieżycami, których blaszane dachy błyskały w słońcu jak lusterka, podobnie jak i rzeka, która, wijąc się niby srebrna wstążka wśród tego szerokiego krajobrazu, w niektórych zakrętach rzucała oślepiające blaski. Duży kawał ziemi widać było z tego miejsca, ale więcej jeszcze nieba. Patrząc na to lazurowe niebo, emaliowane białemi obłoczkami, rzeczywiście doświadczało się tego, co mówiła Janina, że chciałoby się pożyczyć skrzydeł od jaskółki, by poszybować po tym niezmiernym przestworze. Panienki nie miały jaskółczych skrzydeł, ale miały za to oczka takie jak jaskółki; to też upędzały się niemi na wyścigi po okolicy, a co chwila zwracały się ku sobie, aby sobie powiedzieć, jak tu pięknie. Janinka mówiła to tonem zapytania, a Zosia jej potakiwała i przyznać musiała, że tu świat weselszy, niż na Ukrainie, że oko ma i tu
Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.