ich twarze błyskały w słońcu jak tysiące dyamentów. Babcia zburczała je, że jej takiego strachu napędziły, za co ją serdecznie wycałowały i pomoczyły.
Tak minął tydzień tej uciechy. Ojciec Zosi miał wprawdzie zamiar zabawić tylko dni kilka, ale na usilne prośby gospodarzy przedłużał z dnia na dzień swój pobyt. Dziadunio kontent był, że znalazł partnera do szachów, których był amatorem wielkim; odszukał przytem jakieś dalekie pokrewieństwo z ojcem Zosi, zaczęli wspólnie odgrzebywać familijne tradycye i czas schodził im przyjemnie na gawędce, grze w szachy i chodzeniu koło gospodarstwa. A że ojciec Zosi nie potrzebował się znowu tak bardzo śpieszyć do domu, bo miał tam kogoś, co go w gospodarstwie zastępował, więc ulegając serdecznej gościnności staruszków i prośbom córki, zdecydował się zostać jeszcze do imienin gospodarzy, które wypadały tuż po sobie, bo dziaduniowi było Jakub, a babci Anna. Panny miały w taki sposób zapewniony jeszcze cały tydzień przyjemności i używały też ich całem sercem.
Jednego dnia, kiedy siedziały w swojej ustroni w lesie, robiąc dla babci na imieniny szydełkowy obrus, na drodze, która wiodła od rzeki ku dworowi, ujrzały bryczkę, zaprzężoną w parę siwków, które szybko pomykały, wznosząc tuman kurzawy. Tuman ten, rozciągając się szeroko po polu, dochodził aż ku lasowi.
— Ktoś jedzie. Może do was — odezwała się Zosia.
Janina przyłożyła rączkę do czoła i wpatrzyła się przed siebie, ale migająca się ciągle za topolami bryczka nie dozwalała poznać, kto jedzie. Dopiero koło mostku odsłoniła się całkiem i Janina, poznawszy zapewne po ubraniu siedzącego na bryczce mężczyznę, oblała się żywszym rumieńcem, potem sfałdowała czoło kapryśnie i usiadła.
— Któż to? — spytała Zosia.
— E, to... niby mój wuj.
— Masz wuja? Nie wspominałaś mi nigdy o nim.
— Bo to daleki bardzo.
Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.