— Ja pójdę z dziaduniem — zawołała żywo Janina i przytuliła się do ramienia staruszka.
— W taki sposób — rzekła Zosia — będziesz pan musiał mnie prowadzić. Dostał się panu ten ciężar nie drogą wolnego wyboru, ale z konieczności.
— Tak, tylko że konieczność ta jest zarazem dla mnie największą przyjemnością.
Był to zwyczajny dzisiaj komplement, a jednak Janina czuła się tem dotkniętą i aby nie słuchać dłużej rozmawiających, pociągnęła dziadka naprzód, pod pozorem zrównania się z babunią. Młodzi tymczasem pozostali nieco w tyle i musieli bardzo wesołą prowadzić rozmowę, bo często rozlegał się głośny, wybuchający śmiech Zosi.
— Czemu ty mnie tak ciągniesz? Bój się Boga dziewczyno, ja ci nie nastarczę — upominał dziadek. — Poco się tak spieszysz?
— Bo babunia...
— Ależ babunia nam nie ucieknie.
Rada nierada, musiała zwolnić kroku, a wesołe chichotanie Zosi coraz wyraźniej ją dolatywało.
— Jak ta Zosia przeraźliwie się śmieje — odezwała się z niecierpliwością. — Aż w uszach świdruje.
— Nieznośnie? Mnie się przeciwnie wydaje, że twoja przyjaciółka ma bardzo przyjemny głosik, jak dzwoneczek.
— Ale żeby tak ciągle się śmiać, to nieprzyzwoicie.
— Odkądże to zrobiłaś się taką sensatką? Przecież wczoraj jeszcze broiłyście tak, że was uciszyć nie można było.
— To co innego, bośmy były same.
— A cóż to, Adam straszydło, żebyście się przy nim śmiać nie mogły? Uroiłaś sobie coś do tego chłopca, a widzisz, że Zosia bardzo przyjemnie z nim się bawi.
— A niech się tam bawią.
Nie chciała już więcej mówić o tem, bo ją gniewało, że dziadek nie trzyma jej strony.
W pół godziny później wszyscy znaleźli się koło mie-
Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.