wiedziała tylko, że jej się bardzo mile rozmawiało i musiała przyznać w duszy Zosi, że miała słuszność, znajdując przyjemność w rozmowie z Adamem. Gawędzili półgłosem, bo babcia drzemała. Ten szept nadawał także niemało uroku ich rozmowie.
Kiedy zajechali przed dom, zdawało jej się, że Adam wysadzając ją z powozu, uścisnął lekko jej rękę. Miała ochotę odwzajemnić ten uścisk, ale nie było czasu i, prawdę powiedziawszy, nie miała też na to odpowiedzi. Jakkolwiek wieczerza czekała już na nich na stole, pobiegła jeszcze pierwej do swego pokoiku, włożyć do wody bukiecik, który dostała od niego, a jeden kwiatek gentiany urwała z bukietu i włożyła do książki od nabożeństwa. Potem dopiero rozpromieniona, dziwnie jakoś błogo usposobiona, wróciła do jadalnego pokoju, gdzie zastała już całe towarzystwo siedzące przy stole. Uważała przy wieczerzy, że Adam był bardzo małomowny, choć Zosia sąsiadka jego ciągle budziła go z zadumania pytaniami. I to ją cieszyło, że mało mówił i że tak mało zajmował się Zosią.
Rozeszli się wcześnie, bo staruszkowie byli trochę znużeni drogą, a Zosia senna. Janina jednak nieprędko położyła się spać. Długo, długo w noc siedziała przy otwartem oknie, zapatrzona w ciemny ogród, po którym przelatywały świętojańskie robaczki. Może spodziewała się, że przyjdzie, jak owej pierwszej nocy, i spyta jej, czemu nie śpi. Ale Adam nie pokazał się wcale. Mimo to nie odchodziła od okna: tak jej dobrze było siedzieć i marzyć. Wśród rozlicznych myśli, które jej się przesuwały po głowie, przypomniała sobie także, iż mu jeszcze nie podziękowała za ocalenie. Było to bardzo niegrzecznie z jej strony i przyrzekła sobie podziękować mu serdecznie jutro, skoro się tylko z nim zobaczy.
Już po raz drugi koguty na basztach trzepotały skrzydłami i piały, kiedy się zdecydowała iść spać. Usypiała z myślą o Adamie i dniu jutrzejszym. Niecierpliwie czekała tego jutra.