Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz wywiązała się z tego lekka gorączka, która jednak nad wieczorem ustała. Do herbaty przyszła już całkiem zdrowa, tylko była więcej niespokojna i draźliwa niż zwykle.
Pomimo próśb i nalegań gościnnych gospodarzy, nie mógł już przedłużać pobytu gość, bo dostał list z domu, wzywający go dla pilnych interesów. Serdeczne przyjaciółki miały się więc rozłączyć za kilka godzin, a mimo to Janina nie korzystała z chwili, aby się przed rozstaniem nagadać jeszcze dowoli z Zosią; na twarzy malowało się więcej roztargnienia, niż smutku.
— Kiedy my się znowu zobaczymy? — spytała Zosia, biorąc ją za ręce.
Janina wymijała odpowiedź na to pytanie; zaczęła coś mówić o swojem zniechęceniu do świata, do ludzi, o chęci wstąpienia do klasztoru: a w końcu, chcąc się zapewne uwolnić od dalszych pytań i rozmowy, która ją męczyła niesłychanie, udała, że usnęła.
Na drugi dzień rano, by nie być zmuszoną znajdować się na ganku podczas odjazdu Zosi i jej ojca, a raczej Adama, o którego tu głównie chodziło — zaczęła dość wcześnie uskarżać się na nieznośną migrenę. Wyszła tylko na chwilę ze swego pokoju, aby się pożegnać z ojcem Zosi. Można było uwierzyć, iż rzeczywiście była cierpiącą, bo wyglądała blado, mizernie, a powieki drgały jej i mrugały niezwykle. Babka, widząc ją w takim stanie, sama namawiała, aby się położyła. Ucałowała więc tylko ręce ojca Zosi i podziękowała mu za przyjemność, jaką jej sprawił, przywożąc do nich koleżankę. Podziękowanie to jednak wypowiedziała dość sucho, bez owej serdeczności, z jaką witała ich przyjazd, co jednak można sobie było tłomaczyć jej chwilowem cierpieniem. Chciała nawet i z Zosią pożegnać się za jednym zachodem, ale ta oświadczyła, że przyjdzie jeszcze do jej pokoju, ucałować ją na wyjezdnem. O Adamie nie wspomniano ani słówka. Janina nie zapytała się wcale o niego, bolało ją to jednak dotkliwie, że się ani pokazał, ani się z nią nie pożegnał. Rozgorączkowana,