zmęczona, jakby rzeczywiście przebyła jaką ciężką chorobę, wróciła do swego pokoju, położyła się, a raczej upadła na sofkę i, zakrywszy twarz rękami, leżała tak nieruchoma, w jakiemś odurzeniu, które było pół snem, pół jawą. Słyszała, jak wynoszono kufry na ganek, jak panna Ksawera szukała po pokojach parasolki Zosi, jak wołano na furmana, aby się spieszył z zaprząganiem; nareszcie usłyszała turkot powozu, zajeżdżającego przed ganek. — Zdawało się, że te koła po sercu jej przejechały, taki ból jej to sprawiło.
Nim Janina zdobyć się mogła na odpowiedź, zawołano na Zosię, aby wsiadała. Jeszcze jeden całus długi, serdeczny, jeszcze jedno uściśnienie, a potem Zosia furknęła z pokoju. Janina uczuła wtedy żal, że tak zimno rozstała się z przyjaciółką, a większy jeszcze o to, że Adam nawet z nią się nie pożegnał. To przecież należało się koniecznie. Naraz przyszło jej do głowy, że musi go raz jeszcze zobaczyć, koniecznie musi. Zerwała się z sofki, zrzuciła chusteczkę, którą miała przewiązaną głowę, i przez okno wyskoczyła do ogrodu. Wiedziała jedno miejsce koło płota, zkąd niepostrzeżona przez nikogo, mogła widzieć cały podwórzec, a więc i jego wsiadającego do powozu. Jeszcze nie musieli odjechać, bo nie słyszała turkotu. Z bijącem od wzruszenia sercem, rozgorączkowana, niespokojna, przedzierała się przez krzaki agrestu, przez bzy rosnące koło płotu. Była tak zajęta tą jedną myślą dojścia na czas, zobaczenia go, że nie zwracała wcale uwagi na szelest, który za nią dał się słyszeć kilka razy.
Nareszcie dopadła do wiadomego otworu; jeszcze nie odjechali. Powóz stał już całkiem gotowy do drogi; kilkoro ludzi kręciło się koło niego i zasłaniało jej widok. Czekała niecierpliwie, rychło się usuną, aby mogła zobaczyć osoby siedzące wewnątrz. Drżała na myśl, że powóz ruszy z miejsca, zanim będzie mogła zobaczyć Adama. Nareszcie przecież usunęli się ludzie; ujrzała kapelusik Zosi, białą czapkę jej ojca, ale Adama dojrzeć nie mogła. Zapewne siedział na przedniem siedzeniu i skrzydła powozu go zakrywały. Mogłaby go zobaczyć jedynie, gdyby się wspięła
Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.