wyżej na płocie. Popatrzyła, gdzieby się mogła najwygodniej uczepić prętów wikliny, gdy wtem rozległ się trzask bata, powóz ruszył z miejsca i znikł wkrótce za bramą.
Krzyk boleści wydarł się z jej piersi, nogi się pod nią zachwiały i byłaby upadła na krzaki agrestu, gdyby jej nie był pochwycił w swoje objęcia stojący za nią od pewnego już czasu Adam.
Oczom własnym nie wierzyła, kiedy, ocknąwszy się, zobaczyła go schylonego nad sobą i wpatrującego się w nią wzrokiem pełnym niepokoju i miłości.
— Jakto, pan nie pojechałeś? — spytała głosem drżącym od rozkosznego wzruszenia, które jak promień słoneczny twarz jej rozjaśniło.
— Nie miałem nawet zamiaru.
— Przecież Zosia mówiła..
— Zwodziła panią.
— To szkaradnie tak podchodzić kogo — mówiła, usiłując zadąsaną minką pokryć rumieniec, który coraz silniej występował na jej twarzyczkę. — O! nie daruję jej tego!
— A ja ją błogosławię, bo przez to dowiedziałem się o mojem szczęściu.
Mówiąc to, przycisnął do ust drobną jej rączkę.
Cofnęła się nieśmiało i rzekła:
— Może ich jeszcze widać na drodze.
Pobiegła żywo na drugą stronę ogrodu; Adam poszedł za nią.
Rzeczywiśeie[1] na drodze, niedaleko za dworem, widać było powóz. Prawdopodobnie umyślnie zatrzymała go Zosia, spodziewając się, że jeszcze zobaczy przyjaciółkę, bo stała w powozie, odwrócona w stronę dworu. Janina, chusteczką mokrą jeszcze od płaczu niedawnego, przesyłała jej pożegnanie, a może i podziękowanie. Zrozumiała ten znak i także wiewała chusteczką w stronę Janiny. Potem powóz ruszył i schował się niezadługo za wikliny. Janina wpatrywała się jeszcze w tę stronę; Adam zaś stał wpatrzony w nią z zachwytem i czekał, rychło zwróci się ku niemu,
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Rzeczywiście.