— A czy wy wiecie — spytałem — co nieznajomy rozumiał pod bogactwem owem?
— A cóżby, jeno pieniądze.
— Tak, ale pieniądze zaklęte, które bez pracy dobyć się nie dadzą.
Chciałem daléj o tem mówić, gdy drzwi się otworzyły i wszedł młody góral w czarnéj koszuli i lichem ubraniu.
— Pochwalony... witajcie — rzekł.
— Witaj Stachu.
— Wy dawno z Krakowa?
— Co ino.
— I cóż Kuba zdrowy? — spytał, zbliżając się do Tereski. — Pytał się o brata, którego odwiedzali w lazarecie.
— Oj, nie wygrzebie się z téj biedy.
— Pozdrowiliście go odemnie?
— A coby nie?
Rozmowa się urwała. Góral usiadł pod oknem, milczał chwilę, potem spytał starego:
— Wy nie idziecie do bani?
— Bo ja wiem? — odparł, skrobiąc się po głowie Bartek i namyślał się.
— Chodźcie, chodźcie, zarobicie parę papierków to dla nas biednych niemała rzecz.
— Paroma papierkami biedy nie wyżenie z chałupy.
— Ale to zawsze pomoc. Chodźcie, chodźcie; z wami mi jakoś raźniéj robić. A dawnoście już nie byli. Kasyjer pytał się, czy już nie chcecie być hawiarzem?
Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.