dróżnym. Gazda zabrał pieniądze i za połowę wybudował kaplicę pod kościołem, a resztę schował dla siebie. Ale te pieniądze nie wyszły mu na dobre, bo się rozchorował i umarł.
Nie mogłem się przekonać, o ile prawdy było w opowiadaniu Jędrka, i chcąc oderwać jego myśli od tych skarbów, które mu się wciąż roiły po głowie, zapytałem:
— A gdzie tu Morskie oko?
— O Rybie pytacie? O! Rybiego ztąd nie widać; ale widzicie te góry, po których teraz chodzą białe obłoki, niby owce, to Koszysta, a obok niéj Krzyżna, Granaty, Lilijowa. Między niemi jest siodełko, to Zawrat. Przez to siodełko trzeba przejść, minąć dolinę Pięciu stawów, które jak ogromne oczy czernią się tam wśród nagich skał, trzeba przejść przez Świstówkę i Opaloną, to się zejdzie do Rybiego, co leży pod szaremi skałami Mnicha. Nad Rybiem jest jeszcze drugi staw czarny. Nieraz ja tam wodziłem panów. Jak macie nogi krzepkie i ochotę, to was tam zawiodę.
— Dobrze — rzekłem — pójdziemy do Morskiego, a przedtem jeszcze do Kościelisk.
— O! do Kościelisk nieduża droga i łatwa. Dojechać można wózkiem. A napatrzyć się jest czemu, bo tam bardzo cudnie.
— Więc jutro ruszymy w drogę. Dobrze? A po drodze będziemy szukać zaklętych skarbów.
Jędrek popatrzył mi uważnie w oczy, chcąc się przekonać, czy nie drwię z niego.
— A może wy macie sposób na to? — spytał z niedowierzaniem.
Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.