scu. — Jędrek naciął kosodrzewiny, nazbierał suchych gałęzi i naniecił duży ogień, którego blask długim, złocistym pasem odbił się w przeźroczystym stawie. Niezadługo zza Koszystej pokazał się księżyc i oblał okolicę magicznem światłem. — Prześliczna to była noc, tylko chłodna trochę. Na szczęście miałem ciepły szal, którym owinąwszy się usnąłem, — sen był potrzebny, bo na drugi dzień czekało nas trudne przejście przez Zawrat. Pochyłość bowiem tego przejścia jest bardzo stroma, a cały bok góry zasypany jest drobnemi kawałkami granitu, niby cukru porąbanego, który usuwa się ciągle z pod nóg, że nie można na nim pewnie stanąć. W niektórych miejscach płachty zmarzłego śniegu przecinają drogę. Przewodnicy wtedy robią toporkami karby, po których jak po schodkach wchodzi się w górę. — Droga na Zawrat prowadzi około tak zwanego Zamarzłego. Jest to jeziorko małe, po brzegach grubą skorupą lodu okryte i ztąd jego nazwa. Lód ten przez całe lato nie ginie. Groźno, cicho i martwo tutaj. Skały żółtawym mchem porosłe wznoszą się, niby ławy w amfiteatrze, na których tu i owdzie bieleją płachty śniegu. Zresztą żadnéj roślinności nie ma w téj granitowéj pustyni, żadnego ptaka ani stworzenia. Siedzieliśmy tam czas jakiś, gotując się do przejścia przez Zawrat, gdy naraz dał się słyszeć szelest spadających kamieni. Jędrek zwrócił się śpiesznie w stronę zkąd łoskot dochodził, przyłożył rękę do czoła i rzekł do mnie:
— Patrzcie panoczku! — Tu pokazał palcem na górę.
Spojrzałem, ale mimo natężenia wzroku nic nie zobaczyłem.
Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.