wéj i nieurodzajnéj ziemi, która wam dotąd nic nie daje cząstkę już tych skarbów, które są w niéj zaklęte.
— Ej, — a to kpicie z nas i tyle — rzekł z oburzeniem Bartłomiej — to nieuczciwie.
— Obiecałem wam pokazać, gdzie są zaklęte pieniądze, które dobyć potrzeba i pokazuję.
— Co mi to za bogactwa, co kapaniną grosz po groszu zbierać trzeba. Bogactwo, to u mnie znaczy dukaty, cwancygiery, choćby kwartami.
— I cóżbyś zrobił z tyloma pieniędzmi?
— Co? wybudowałbym kościół.
— A potem — cobyś zrobił zresztą?
— Cobym zrobił — cobym zrobił — jabym wiedział co zrobić.
Tak mówił, ale widocznie był w kłopocie, bo nie wiedział, coby zrobił.
— Żyłbym sobie dobrze, jak na porządnego gazdę przystoi.
— Czyż przy dochodach z takiego domu nie mógłbyś żyć dobrze? Zresztą dochód z domu, to dopiero cząstka tych zaklętych pieniędzy, które wam dobyć radzę.
— Jeżeli tylko o takich pieniądzach wiecie, to je sobie schowajcie sami dla siebie. Daruję wam je — rzekł Bartłomiej rozdrażniony zawodem, jaki go spotkał. Zabrał się i odszedł. Ale Jędrek został przy mnie i rzekł:
— Nie gniewajcie się na tatusia i mówcie daléj. Ja widzę, że wy dobrze myślicie. Mnie nieraz przychodziło to do głowy, tylko nie wiedziałem jak się wziąść do tego. Trzebaby na to pieniędzy.
Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.