Wszyscy. Ależ prosimy, prosimy.
Tymoteusz (staje w pozie nieco napuszonej i czyta). „Jazon i Jazony“.
Łapiszewski (do Laury). Jak? Jak? wazon?
Laura. Ależ Jazon, syn Azona z Tessalji, figura mityczna.
Łapiszewski. A! a! (Nadstawia ucho rękę i słucha).
Tymoteusz (czyta):
Kiedy pan Jazon był już w strasznej biedzie,
A wierzyciele twardzi, jak opoka,
Wpadł mu artykuł o Kolchidzie
I runie złotem, strzeżonem przez smoka.
Łapiszewski (poprawiając się na stołku i przysuwając, już naprzód się śmieje). Już widzę, że to będzie coś okropnie zabawnego.
Flora. Cicho...
Tymoteusz (czyta):
Nie dba o smoki, kogo męczą żydy...
Laura. Ależ to anachronizm! Gdzież Jazon i żydzi — tam ich przecie nie było.
Łapiszewski. Ależ byli, dziecko, byli — zaręczam ci, gdzieby się bez żydów obeszło.
Stroińska (śmiejąc się). Paradny.
Tymoteusz (czyta):
Nie dba o smoki, kogo męczą żydy,
Więc się pan Jazon wybrał do Kolchidy,
I tam z pomocą Medei, nie młodej,
Którą zaślubić musiał za tę pomoc,
Dobrał się Jazon do runa bez szkody.
Lecz, że Medea trapiła go co noc...