szukać. Im więcej nas będzie, tem prędzej go znajdziemy. (Bierze ze stolika okrywkę, kapelusz i ubiera się). Doktor pojechał na leśniczówkę, ja pobiegnę ku stawom, do cygańskiego potoku, do krzyża. Muszę go znaleźć i przeszkodzić. (Ujrzawszy wchodzącego Antosia, rzuca mu się na szyję z okrzykiem radości). Antoś! (Potem słania mu się na piersi i wybucha spazmatycznym płaczem).
ANTOŚ, FELA, później STROIŃSKA, wkońcu JABCZYŃSCY.
Antoś. Feluniu, co to znaczy? Co ci jest?
Fela (ociera chustką oczy). Nic, nic — to radość ze zbytku szczęścia. Więc nic ci się nie stało? Nie jesteś ranny?
Antoś. Ja ranny? skąd? dlaczego?
Fela. Wszak miałeś się bić?
Antoś. Z kim?
Fela. No, z Jabczyńskimi. Doktor mi mówił. Więc to nieprawda?
Antoś. No, niby jest w tem trochę prawdy, bo się wczoraj odgrażali, że mnie wyzwą i zabiją, ale im widać nie pilno, skoro się dotąd nie zgłosili.
Fela. Ale choćby się zgłosili, ty się z nimi bić nie będziesz — prawda? (Błagalnie). Co? prawda?
Antoś. Więc tobie tak chodzi o mnie? (Chwyta ją w objęcia i całuje). O, moja droga, o, moja dobra, o, moja poczciwa Feluniu!
Fela (rozmarzona). Antosiu!
Antoś. A ja głupiec myślałem, że ty mnie nie cier-