Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

dalej stało. Jedziemy — lampa świeci coraz słabiej, słabiej, nareszcie gaśnie... no, rozumie się, bo tym panom kolejnikom chodzi więcej o naftę jak o moralność. Co ich to obchodzi, że tam czyjaś żona...
Telesfor (zaciekawiony). No, no, cóż dalej?
Wicherkowski. Jak przewidziałem, młodzik rozpoczął atak: wysunął naprzód jedną nogę w stronę, gdzie siedziała moja żona. Chciał jej zbrodniarz tą drogą zatelegrafować swoje uczucia; ale ja depeszę przejąłem na koniec mojego buta i odtelegrafowałem nawzajem.
Telesfor (śmiejąc się). A niechże pana nie znam!
Władysław. Byłeś pan rodzajem konduktora elektrycznego asekurującego żonę.
Wicherkowski. Właśnie. Po jakimś czasie ośmielony tą pobłażliwością moją, a względnie mojej żony, idzie krok dalej, bo wysunął rękę wśród ciemności.
Telesfor. W stronę pańskiej żony?
Wicherkowski. Tak, i spotyka po drodze moją. On mnie ściska, ja jego i tak ściskamy się przez parę stacji; aż w Bochni, gdy latarnie dworca oświetliły wnętrze naszego wagonu (z mocą) ścisnąłem go panie na ostatku tak, że mu pewnie na długo odejdzie ochota do sięgania po cudzą własność.
Władyław. I cóż on na to?
Wicherkowski. Nic, poszedł sobie jak zmyty, a moja Pulcherja tymczasem w błogiej nieświadomości o niebezpieczeństwie, jakie zagrażało jej cnocie, rozmawiała sobie najspokojniej z Malinowskim. Widzicie panowie, to mój system.
Telesfor. Dobry, nie ma co mówić!
Władysław (z uśmiechem). Tylko czy praktyczny?