Janina (siedząc na kanapie). Ja sądzę, że najlepszą jej ochroną jest miłość wzajemna. Potrzeba przecież także panie Wicherkowski liczyć trochę na uczciwość żon, na ich charakter.
Wicherkowski. Pani dobrodziejko, często najuczciwsza kobieta staje się ofiarą ich przewrotności i pyszałkostwa. Ot, nie dawno, w którymś handelku niejaki pan, nazwijmy go X, siedząc w osobnym gabinecie usłyszał, jak przez ścianę jakiś młodzik
chwalił się w gronie swoich przyjaciół, że pani X zaszczyca go swoimi względami, że go kokietuje w teatrze, że podczas kadryla ściskała mu rękę, że itd. itd. To był fałsz wierutny, bo pani X jest godną niewiastą i oprócz tego, że się zanadto dekoltuje,
opinja publiczna nie ma jej nic do zarzucenia. No ale cóż wypadało robić mężowi, który słyszał szarpany w ten sposób honor żony? Rad, nie rad, musiał wyzwać śmiałka.
Janina. Pojedynek?
Władysław. No, ja sądzę, że mu nic innego nie zostawało.
Wicherkowski. Co mogło się stać najgorszego. Pan X jest ciężko ranny i lekarze wątpią podobno o jego życiu.
Janina. Ależ to okropne! I to dla jakiegoś tam smarkacza, pyszałka...
Wicherkowski. A widzi pani!
Kamilla (wychylając głowę). Janinko!
Janina. A co tam?