Kamilla. Jakto?
Adolf. Oprócz siebie nikogo więcej.
Kamilla. O! nie wierzę panu. Pan tak żartujesz tylko, aby się ze mną droczyć.
Adolf. Na serjo mówię, jak panią kocham.
Kamilla (z gniewem). I pan śmiesz jeszcze pokazywać mi się na oczy? Toś pan tak uważał na moje prośby?
Adolf. Panno Kamillo, robiłem co mogłem. Przez trzy dni łaziłem po wszystkich moich znajomych, zrobiłem jakie kilkadziesiąt piąter; ale teraz młodzi panowie okropnie wybredni, drożą się jak Bóg wie co, chcą wiedzieć naprzód jaka będzie kolacja, jaka muzyka, jaka posadzka, jakie panny, czy posażne.
Kamilla. Tak, teraz się panu nie wypada tłumaczyć inaczej; ale ja panu ani słóweczka nie wierzę.
Adolf. Panno Kamillo!
Kamilla. O ja to widzę dobrze, że pan od samego początku niechętny był temu balowi.
Adolf. Jakiżbym miał powód?
Kamilla. Bo pan nie życzysz sobie, żeby tu kto więcej bywał, prócz pana (drwiąco), żebyś pan się mógł lepiej wydać.
Adolf. Ależ panno Kamillo...
Kamilla. Nic nie słucham. Nie gadam z panem (chce zejść).
Adolf (podając jej rękę). Służę pani.
Kamilla. Ja nie chcę, nie potrzebuję pańskiej ręki. Idź pan sobie.
Adolf. Ależ pani spadnie.
Kamilla. Co panu do tego.
•
Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.