Władysław. No?
Janina. Wyobraźcie sobie, cztery na jednej kanapie.
Telesfor. A jakże one tam się pomieściły?
Janina. To też siedzą ściśnięte tak, że się ani ruszyć, ani nawet swobodnie oddychać nie mogą, a żadna ustąpić nie chce, bo uważają sobie za ubliżenie siedzieć gdzieindziej, nie na kanapie.
Władysław. Dobre sobie.
Telesfor. Możeby im wstawić drugą kanapę, bo baby gotowe się podusić, albo apopleksji dostaną.
Janina (spostrzegłszy wchodzącego z żywą radością). A! pan Fikalski.
Janina. A gdzież młodzież?
Fikalski. Będą tu zaraz, już są na schodach.
Janina (troskliwie). Co panu jest? ból gardła?
Fikalski (odkręcając szal). Nie pani, ale miałem dziś rano trochę chrypki, szło mi o głos, (próbuje tonu), dobry niema obawy (do Władysława). Gdzie tu garderoba?
Władysław. W przedpokoju.
Lokaj. Chciałem właśnie...
Fikalski. Oho! nie złapiesz mnie na to, wiem ja co to przedpokój znaczy, człowiek futra, kaloszy nie pewny. Już mnie to nieraz sparzyło. Nie masz tu gdzie jakiego bezpieczniejszego schronienia?