Wróbelkowski. Tak wielkie, że należy mu się od nas publiczny wyraz uznania. Pozwólcie więc, że wzniosę jego zdrowie.
Telesfor. Dziękuję panom, ale...
Wróbelkowski (nie zważając na niego). Zdrowie naszego znakomitego aranżera, pana Fikalskiego.
Wszyscy (wznosząc kieliszki). Wiwat, niech żyje!
Telesfor (n. s.). A ja osioł myślałem ... (słychać za sceną walca).
Fikalski. A teraz na pole walki, boski Strauss nas wzywa, panowie za mną.
Telesfor (patrzy za nimi). No, jak się to komu podoba? formalnie wykierowali mnie na kelnera, wypili, postawili i nawet Bóg zapłać nie powiedzieli, jak w restauracji (z irytacją) Pfu! (odnosi tacę na stół i wraca naprzód sceny zalterowany trochę). Przecież to dawniej inna była młodzież. Miałby się z pyszna jeden i drugi, gdyby się tak rozbijał w obywatelskim domu. A nakadzili tymi papierosami, niech ich nie znam (gasi niedopalone papierosy).
Franciszek (wchodzi z głębi, pijany). I tacę mi odebrali, i jeszcze za drzwi wyrzucili. Nie, ja tego nie przeżyję.
Telesfor (spostrzegłszy go). A ten gdzie się tak ubrał?
Franciszek. Ubrałem się, to prawda jak się pa-