Katarzyna (wychodzi szybko z salonu, za nią gęsiego drobnym krokiem cztery córki). Nie, nie, nie.
Janina (idąc za Katarzyną). Ależ pani łaskawa, znajdzie się miejsce, proszę się wrócić.
Katarzyna (słodziutko). Nie, nie, droga pani, skoro pani Fifijkowska sądzi, śe jej tylko przysługuje prawo siadania na kanapie, odgrywania pierwszej roli, to niech siedzi, niech się nasiedzi, ja ustępuję.
Telesfor (n. s.). Teraz ta znowu zaczyna. A czy skaranie boskie (wstaje).
Katarzyna. Ona taka dama, taka wielka figura, a mój mąż prosty sobie archiwista, tylko tyle, że mamy uczciwe imię, czem nie wszyscy pochlubić się mogą, nawet tacy co na kanapach siadają (siada na kanapie).
Janina. Jakto? pani tu myśli? W tym pokoju.
Katarzyna (z przesadną skromnością). Dla takich jak my, to w sam raz. Jasiu! (wskazuje mu oczami miejsce przy sobie). Panienki tu przy mnie (żywo) nie na kanapie.
(Tecia, która już siadała, zrywa się i przesiada się na stołek obok kanapy, inne za nią w rzędzie).
Janina. Ależ ja nie mogę przecie pozwolić na to.
Telesfor (zbliżając się). Skoro sobie pani Ciuciumkiewiczowa tego życzy. Przecież nie miejsce człowieka, ale człowiek miejsce...
Ciuciumkiewicz. Tak, człowiek miejsce...
Katarzyna (z ukrytym gniewem a słodko). Jasiu! proszę cię bardzo, bez tych uwag.
Janina. I panienki się nie wytańczą, jak będą tu siedzieć.