Katarzyna. To strach, jakie to bajczarskie miasto ten Kraków. Śmią naprzykład utrzymywać, że do państwa zbierano młodzież po kawiarniach, bez najmniejszego wyboru, że były jakieś podejrzane indywidua, gdy tymczasem my z mężem sprawdzaliśmy tę okoliczność i pokazało się, iż rzeczywiście był tylko jeden taki, o którym nikt nie wie kto, co za jeden, z czego się utrzymuje, niejaki Malinowski.
Janina. Malinowski? Pani Wicherkowska go nam zaproponowała.
Katarzyna (z dwuznacznym uśmiechem). A!
Janina. Co pani chcesz przez to powiedzieć.
Katarzyna. E nic, nie chcę o nikim źle mówić, lubo o tem dałoby się dużo powiedzieć. Ale ja tu gadu, gadu, a tam mój biedny Jaś sam jeden; panienki na lekcjach (wstaje). Pani daruje, że pożegnam (bierze torebkę ze stołu). A! byłabym na śmierć zapomniała (otwiera i wyjmuje). Odnoszę paniną zgubę.
Janina (zdziwiona). Moją?
Katarzyna. Tak (szuka w torbie). Gdzież ja ją podziałam. List pasterski o miłości bliźniego, przepis na serowy placek, próbka materji, a! otóż jest (oddaje różową kartkę).
Janina (przejrzawszy prędko). Skądże pani przypuszcza, że to do mnie?
Katarzyna (słodko). Kartka była w bukieciku, który pani oddała Teci, a że Tecia męża nie ma.
Janina (z oburzeniem rzucając kartkę na stół środkowy). Ależ to chyba szaleniec, albo bezczelnik jakiś śmiał pisać podobne brednie.
Katarzyna. W każdym razie radzę pani spalić. Gdyby mężulek zobaczył...
Strona:PL Michał Bałucki - Dom otwarty.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.