Janina (z godnością). Ja przed mężem moim nie mam żadnych sekretów.
Katarzyna. Zawsze to nie byłoby mu może bardzo przyjemne. Zresztą co mnie do tego, ja zrobiłam swoje. No, całuję kochaną panią, padam do nóżek (dygając nisko i całując w powietrzu odchodzi głębią).
Janina (patrzy za nią z pogardą). Ha, jaszczurka! Potrzebowałam całej mocy nad sobą, aby nie wybuchnąć oburzeniem na tę bajczarkę (chodzi wzburzona). A! cóż to za kobiety. Plotki, obmowy, komeraże, i to się nazywa u nich życiem towarzyskiem (do Władysława wchodzącego z Kamillą z drugich drzwi z lewej). O! miałeś słuszność Władziu, że nie chciałeś wpuszczać do domu tych ludzi.
Władysław (troskliwie). Co się stało? Jesteś cała wzburzona.
Kamilla. I twarz rozpalona.
Janina (siadając na kanapie). Ah, to te wizyty szanowne, tak mnie zmęczyły, zirytowały. Żądła owadów byłyby mniej dokuczliwe od języków tych pań.
Władysław. A! rozumiem! naznosiły ci pewnie cały zapas bajeczek, jakie krążą o nas po mieście?
Janina. Więc już wiesz o tem?
Władysław. Nie, ale domyślam się, bo bajeczki to zwykła potrawa tych pań po każdym balu, jak barszcz po przepiciu. Nie strawiłyby, żeby nie wygadały