Roboty przy kolei skończono. Zarządzający wypłacił, komu co należało, oszukał kogo można, i ludzie poczęli rozchodzić się gromadami, każdy do swojej wsi.
Koło karczmy, co stała przy plancie, do południa było gwarno. Jeden obwarzankami napełniał kobiałkę, drugi kupował wódkę do domu, inny upijał się na miejscu. Potem porobili zawiniątka z grubych płacht i zawiesiwszy je przez ramiona, odeszli, wołając: — Bywaj zdrów, durny Michałku!…
A on został. Został na szarem polu i nie patrzył nawet za swoimi, tylko na błyszczące szyny, co biegły aż tam, het! nie wiadomo gdzie. Wiatr rozrzucał mu ciemne włosy, rozwiewał białą parciankę i z daleka przynosił ostatnią zwrotkę pieśni odchodzących.
Wkrótce za krzakami jałowcu skryły się płachty, parcianki i okrągłe czapki. Wkońcu i pieśń umilkła, a on wciąż stał z założonemi rękoma, bo — nie miał gdzie iść. Jak ten zając, co w tej oto chwili przeskakuje szyny, tak on, chłopski sierota, gniazdo miał w polu, a śpiżarnię — gdzie Bóg da.
Za piaszczystem wzgórzem rozległo się gwizdanie, zakłębił się dym i zaturkotało. Nadjechał roboczy pociąg i zatrzymał się przed niewykończoną stacyą. Otyły maszynista i jego młodziutki pomocnik zeskoczyli z lokomotywy i pobiegli do karczmy. Toż samo zrobili brekowi. Został tylko inżynier, który przypatrywał się zamyślony pustej okolicy i przysłuchiwał szmerowi pary w kotle.
Chłop znał inżyniera, więc ukłonił mu się nizko, do ziemi.
— A co ty, durny Michałku! cóż tutaj robisz? — zapytał inżynier. — Nic, panie — odparł chłop. — Dlaczego nie wracasz do wsi? — Nie mam poco, panie.
Inżynier zaczął nucić, a potem rzekł: — Jedź do Warszawy. Tam zawsze znajdziesz robotę. — Kiedy nie wiem, gdzie to. — Siadaj na wagon, to się dowiesz.
Strona:PL Michałko (Prus).djvu/005
Ta strona została uwierzytelniona.