Strona:PL Michałko (Prus).djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

— No — wrzasnął czeladnik — to terazże mi się na oczy nie pokazuj, progu nie przestąp, bo cię na śmierć zabiję!...
I poszedł ku miastu.
Wieczorem, jak zwykle, mularze rozbiegli się. W nowym domu został na nocleg Michałko i — dziewucha. — Nie idziesz? — spytał ją chłop zdziwiony. — Gdzież pójdę, kiedy powiedział, że mnie wygna...
Teraz dopiero Michałko zaczął się czegoś domyślać. — Toś ty z nim siedziała? — rzekł z odcieniem żalu w głosie. — A jużci — szepnęła zawstydzona. — I jemuś wszystek swój zarobek oddawała, choć cię bijał?... — A ino... — Pocóżeś ty tak paskudnie robiła? — Bom go lubiła — odparła cicho dziewka, kryjąc się między słupy rusztowań.
Chłopu stało się tak, jakby go kto nożem kolnął. Nie darmo ludzie śmieli się z niego!...
Michałko przysunął się do dziewki. — Ale teraz nie będziesz go lubić? — zapytał. — Nie — odparła — i zaczęła rzewnie płakać. — Ino mnie będziesz lubić? — Tak.
— Ja cię nie będę rozbijał, ani twoich pieniędzy zabierał. — Jużci prawda. — Ze mną będzie ci łacniej...
Dziewucha nie odpowiadała nic, tylko płakała jeszcze mocniej i trzęsła się.
Noc była chłodna i wilgotna. — Zimno ci? — spytał chłop. — Zimno.
Posadził ją na kupie cegieł szlochającą. Zdjął parciankę i otulił dziewuchę, a sam został w jednej koszuli. — Nie płacz!... nie płacz! — mówił. — Tylko jedną noc przesiedzisz tak. Masz przecie rubla, to jutro wynajmiemy za niego stancyą, a spódniczynę ja sam kupię ci za swoje. Ino nie płacz...
Ale dziewucha nie zważała na to, co mówił Michałko. Podniosła głowę i słuchała. Zdawało się jej, że z ulicy dolatuje odgłos znajomych kroków. Stąpanie zbliżało się. Jednocześnie ktoś zaczął gwizdać i wołać: — Chodź do domu... Ty!... Gdzie tam jesteś? — Tu jestem! — zawołała dziewucha, zrywając się.
Wybiegła na ulicę, gdzie stał czeladnik. — Tu jestem — powtórzyła. — A pieniądze masz? — spytał czeladnik. — Mam! O, tu... Naści! — rzekła, podając mu rubla.