Strona:PL Michałko (Prus).djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Czeladnik schował rubla do kieszeni. Potem schwycił dziewkę za włosy i zaczął ją bić, mówiąc: — A na drugi raz słuchaj się, bo cię na próg nie puszczę... Rublem się nie wykupisz... A słuchaj!... a słuchaj! — powtarzał, okładając ją pięściami. — O, dla Boga... — wołała dziewka. — A słuchaj!... A słuchaj, co ci każę...
Nagle puścił dziewuchę, czując, że go ujęła za kark potężna ręka. Z trudnością odwrócił głowę i zobaczył roziskrzone oczy Michałka.
Czeladnik był chwat, więc grzebnął Michałka pięścią w łeb, aż mu w uszach zadzwoniło. Ale chłop nie popuścił mu karku. Owszem ścisnął jeszcze lepiej.
— A uduś mnie, ty złodziejski portrecie... to zobaczysz! — stęknął chrapliwym głosem czeladnik. — To jej nie bij — rzekł chłop. — Nie będę — mruknął i wysadził język.
Michałek otworzył garść, a czeladnik aż się potoczył. Złapał kilka razy powietrza, a potem przemówił: — Kiedy nie chce, żebym ją bił, to niech za mną nie chodzi. Lubi mnie, to i owszem, ale ja biję, bo mam taki obyczaj... Co mi po dziewce, żeby jej walić nie można?... Niech idzie na złamanie karku... — To pójdzie... Wielka rzecz! — odparł chłop.
Ale dziewucha złapała go za ręce. — Daj ty już spokój! — mówiła do Michałka, drżąc i ściskając go — nie mieszaj się między nas...
Chłop oniemiał.
— A ty chodź do domu — rzekła do czeladnika, biorąc go pod ramię — co cię tam ma kto poniewierać na ulicy!...
Czeladnik wyrwał się jej i rzekł ze śmiechem: — Idź sobie do niego! On cię nie będzie bił... On ci przecie pieniądze dawał...
— Iii!... daj mi tam spokój... — ofuknęła dziewucha i poszła naprzód.
— Widzisz, z taką babą jak z psem! — rzekł czeladnik, wskazując ręką na dziewuchę: — wal ją, a ona za tobą w ogień pójdzie...
I zniknął. Tylko w ciszy nocnej rozlegał się jego złośliwy śmiech.