Przy budce strażniczej zawahał się. Potem dziwił się łazienkom i berlinkom, że nie tonęły na wodzie, choć wielkie, a potem nie mógł dać wiary, że cały most był — z czystego żelaza. — Musi w tem być jakieś złodziejstwo — mówił do siebie. — Tyle żelaza, to chyba na świecie niema.
Tak sobie szli, czeladnik i Michałko, jeden za drugim, przez most, przez Nowy Zjazd, przez ulicę. Koło Zamku Michałko zdjął czapkę i przeżegnał się, myśląc, że to kościół. Przed Bernardynami mało go omnibus nie rozjechał. Przed figurą Matki Boskiej obok Dobroczynności chciał uklęknąć i mówić pacierz, tak że ledwie odciągnął go czeladnik.
Na ulicach hałas, powozów szeregi, ludzi tłum. Michałko jednym ustępował z drogi, na innych wpadał i aż bladł ze strachu, żeby go nie przejechali. Wkońcu w głowie mu się naszczęt zamąciło i — zgubił czeladnika. — Panie!... panie! — począł krzyczeć zrozpaczony i pędem biegł przez ulicę.
Ktoś go zatrzymał, mówiąc: — Cicho ty, sobaka!... Tu krzyczeć nie wolno! — A bo mi mój pan zginął. — Jaki pan? — Czeladnik mularski.
— Oto pan!... A gdzież tobie potrzeba? — Tam, gdzie dom murują... — Jaki dom? — Taki... z cegły — odparł chłop. — Ot głupi!... No, to i tutaj dom murują... I tam!... I tu! — Kiedy nie widzę...
Wzięto go za ramię i zaczęto pokazywać. — O, patrz! Tu jeden dom budują... Tam drugi. — Aha! ha! — rzekł Michałko i poszedł do tego drugiego, bo nie trzeba było przebiegać przez ulicę.
Dobrawszy się na miejsce, zapytał o czeladnika. Tu go jednak nie znalazł, więc wskazano mu inny dom. Ale i tam o czeladniku Nastazym nie słyszało; musiał przeto chłop iść dalej. Tym sposobem obiegł kilka ulic i obejrzał kilkanaście rozpoczętych budowli, pytając w duchu: gdzie mieszkają ci ludzie, co im dopiero teraz domy murują.
Stopniowo oddalał się od środka miasta. Gwar uliczny słabnął, przechodnie ukazywali się rzadziej, powozów prawie nie było. Zato liczba rusztowań, stosów cegieł i czerwonych murów powiększyła się.
Strona:PL Michałko (Prus).djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.