Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/10

Ta strona została przepisana.

obnażonych drzew, szumi liśćmi — to moje zwiędłe pragnienia.
Ha! nastrój cmentarnej ballady! Gotowabym się śmiać do rozpuku, gdybym miała przed sobą widzów i gdyby ci widzowie mnie obchodzili... Kurtyna zapadła, aktorka została sama i może cierpieć swobodnie. Chciałabym głowę położyć na kolanach twych, zmarła matko, wypłakać się i zasnąć snem nieprzebudzonym. Bo, widzisz, jestem chora i żyć nie chcę!

„Trochę w tem wina jest mojej młodości,
Trochę tych grobów, co się w kraju mnożą,
Trochę tej wiecznej w życiu samotności...“

Samotność... niegdyś mi z nią było dobrze. Prawda, że wtedy cały świat mieściłam w sobie, a dziś świat cały za mną pozostał.
Ztąd mi jest źle, smutno, tęskno.
Widać, że człowiek nie może bezkarnie z jednej atmosfery duchowej przenosić się do drugiej, musi przebyć chorobę gorączki, majaczenia, bezsenności, utratę sił, apatję.
Zdaje się, że ktoś już to powiedział, zatem, że ktoś tak czuł... Mniejsza o to. Obojętną jest mi świadomość, że na tym świecie, gdzie niema już nic nowego, nawet cierpiąc, musimy kogoś naśladować.