Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/102

Ta strona została przepisana.

w przepisywaniu, przesiadywał nieraz całemi nocami, co naturalnie odbijało się niekorzyść nie na jego zdrowiu i postępach w nauce; ojciec zaczął być dla niego surowym, karcił ustawicznie za lenistwo, aż pewnego razu zastał syna, który z czerwonemi od zmęczenia oczyma, blady siedział nad pliką papierów i pisał za swego ojca.
Dziewczynki słuchały z niezmiernem zaciekawieniem, większość łzy miała w oczach. Gdy skończyłam, wywiązała się dyskusja o cichem bohaterstwie.
Trudno uwierzyć, ile gorących uczuć, ile skłonności do poświęcenia żywią te małe dziesięcio- lub dwunastoletnie kobietki! z jaskim entuzjazmem mówią o czynach bohaterstwa, które znały ze słyszenia lub naocznie.
Posypały się opowiadania: jedna widziała pastuszka na wsi, który cały swój obiad oddał żebrakowi; druga („poetka“, jak ją nazywają towarzyszki) opowiedziała przerywanym od wzruszenia głosem historję starego tragarza na stacji kolejowej, który ciężką pracą utrzymywał troje wnucząt. Raz dźwigał jakiś wielki ciężar, potknął się i upadł. Ciężar przygniótł mu piersi i połamał żebra. A on, umierając, rozpaczał tylko nad tem, że jego wnuczęta zginą z głodu!
Wtem jedna się odezwała: