Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Ale żeby to nie nastąpiło, trzeba nad wami czuwać. Więc będę!


∗             ∗

Starzecki, gdy mnie dziś spotkał, pogładził swą piękną brodę i z bolesno­‑roniczną miną rzekł:
— Pozwoli pani przynajmniej się opłakiwać, gdy nasze miasteczko zostanie przez nią osierocone?
— Zkąd pan wie, że dłużej nie będę na pensji?
— Ulicznicy już o tem piosenki wyśpiewują!
— Że też panu wszystko zawsze wyśpiewać muszą...
— To los tych, którzy mają uszy. Dla mnie wystarcza być obserwatorem. Jest pani wesoła i spokojna, zatem można oczekiwać jednej z owych miłych kobiecych niespodzianek, po których porządne masculinum błogosławi króla Niebiosów, że go nie stworzył: „ani kamieniem, ani rośliną, ani źwierzęciem, ani niewiastą“.
— Rzeczywiście, jesteśmy zaledwo trochę mniej zmienne, niż mężczyźni.
— Wskutek tego?