Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/106

Ta strona została przepisana.

— Pańskie wiadomości uliczne oraz obserwacje warte są tyle, co jego błogosławieństwa.
— Jakto, więc pani pensji...
— Nie opuszczam, oto wszystko.
Starzecki zrobił ruch nagły, jakby mnie chciał uściskać. Aż się zasmuciłam w duszy.
Poszłam do przełożonej.
Patrzała zamyślona w okno, nie słysząc drzwi otwieranych. Spostrzegłszy mnie, powstała i rzekła:
— Cóż, p. Amelio! za tydzień wyjedziesz od nas na zawsze... Przyjmij ten drobiazg na pamiątkę wspólnej pracy — i podała mi w złoto oprawną miniaturę Klementyny Hoffmanowej.
— Chciałam panią prosić o wielką łaskę...
— Może chcesz wyjechać wcześniej? Jesteś zmęczona... dobrze, my cię zastąpimy moje dziecko...
Coś mnie w gardle ścisnęło.
— Ależ przeciwnie, chciałam prosić, byś mi pani pozwoliła zostać dłużej na pensji!
Patrzała na mnie długo, wreszcie rzekła:
— Rozważ, czy nie będzie to nad twoje siły?
— O, nie sądź pani z mego poprzedniego stanu duszy! Mam tylko jedną mogiłkę w Tatrach, a gdy wrócę, dowiodę, jak jestem silna i wytrzymała.