Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/109

Ta strona została przepisana.

— A więc może pani przyjmie o pół mili od Nałęczowa, do jednej dziewczynki; kwota stu rubli. Ludzie zacni, znam ich doskonale, dom przyjemny, odpocznie pani należycie...
— Dziękuję panu.
— Jakto? nie chcesz pani przyjąć? dlaczego? proszę oznaczyć warunki!
— Muszę być sama — w Tatrach.
A pan, co z sobą robi przez lato?
— Co do mnie, proszę pani, doktorzy ostatnią płucną kurację każą mi odbyć w Tatrach. —
Dotknęło mnie to.
— Tylko niech pani nie sądzi, że to jaki fortel uknuty!
— Obawiam się, że nie będę mogła pana w Tatrach widywać.
Starzecki rzekł z ogromną powagą:
— Pani sądzi, że nie mam prawa patrzeć na pani święty ból — tam wśród głazów Jaworowej doliny?... Pani lęka się we mnie natrętnego warszawiaka — —
Więc dobrze — wyjadę nad morze. —
— Nie przeszkodzi mi pan w niczem — tak czuję.
Jedźmy. Może nawet razem? —
Podaliśmy sobie ręce poważnie.