Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/110

Ta strona została przepisana.
Tatry w sierpniu.

Z dziwnem uczuciem przejrzałam te kartki. Nieświadomie złożyłam w nich jeden ląd koralowy swej duszy. Tylko jeden ląd i to byłej.
Życie! ty jesteś, jak otchłań morza, w którą im głąbiej zstępujemy, tem prościej przedstawiają nam się twory i zjawiska życiowe, a jednocześnie, tem większą czujemy nad sobą potęgę bezmiaru...
Trudno mi pisać: rechotanie żab z dalekich dolatuje mokradeł i wśród ciszy nocnej wydaje się przygrywką do snu. Ale, gdy skupiam wszystkie wrażenia: tych gwiazd, miliardami rozsypanych po niebie, w wiecznym biegu spełniających wyznaczoną drogę; i tych gór, głęboko zadumanych; i tych chat wieśniaczych, gdzie śpią zmęczone ludzkie mrówki — słyszę w sobie drugą, wielką podziemną rzekę — nadświadomego życia.


∗             ∗

Płatonow od tygodnia przebywa w Tatrach, pisał, że jutro odjeżdża. Wiem, że jakieś olbrzymie uczucie targa jego piersią. Ale jest to człowiek z kamienia. Milczy. — Niech wyjeżdża.