Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/112

Ta strona została przepisana.

towego sfinksa o grzywie lwa, piersi kobiecej i mądrych oczach. —
Próżno staraliśmy się dostrzedz kogokolwiek.
Nagle w cieniu czterech jodeł ujrzałam postać kobiecą. Aksamitny płaszcz walał się na piasku, a ona przylgnęła piersią do krzyża. Był to grób pułkownika z roku 1863. Usłyszeliśmy nietłumione łkanie, a potem przejmujący wykrzyk; „Spotkamy się za grobem, prawda, mój ojcze, że się {{kor|spotkamy!’|spotkamy!“.
O siostro! niechaj te słowa, płynące z głębi kochającego, miłością mądrego serca, będą jasnowidzeniem, które tobie ulży w boleści, a mnie da moc do prowadzenia życia dalej...
Wyszliśmy niepostrzeżenie.
Słońce zaszło; purpurowe morze rozlało się na horyzoncie ku Osobitej; nieuchwytna smuga zielonkawego seledynu dzieliła je i zarazem łączyła z ciemniejącym granatem nieba.
Ogarnął mnie jakiś mistycyzm i zdało mi się, że ta purpura w dole — to nasze życie, pełne walki; ta jasna, eteryczna zieloność, to nadzieja przyszłości, a dalej ten szafir, to już wieczność...
Czemu jednak nie możemy zachować na trwałe takich chwil wiary? czy jest wiedza, któraby mogła rozsłonić lub zdecydowanie zaprzeczyć dalszym wędrówkom?