Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/118

Ta strona została przepisana.

Matko moja! dobrze mi jest w tobie, uroczyście i harmonijnie, jak w świątyni: lazurowe sklepienia wzniosłaś, przetkane żywem srebrem, podium kwieciem usypałaś i zielenią; aromaty krążą, jak dymy kadzielnic; głosy roztapiają się w powietrzu, jak granie organów, zboża szeleszczą, jak poszept modlitwy, a ja, twój Druid ofiarny, klękam, wsłuchany w tętno twojego serca.
Jestem lirą twoich dźwięków, pryzmatem świateł, zwierciadłem kształtów, ogniskiem żądz.
I sercem...
Zaturkotało na drodze: toczył się wóz naładowany kamieniami. Koń stąpał powoli, z wysiłkiem; łeb schylił ku ziemi, na wychudłych biodrach wyciągnęły się muskuły, jak postronki, a ze startych boków sączyła krew.
— Wio, wio! woźnica okłada batem.
Koń przystanął, głowę zwiesił bezwładnie, z jękiem, stękaniem chwyta powietrze.
— Ścierwo! zaklął parobek i grubym końcem biczyska okładał po krzyżu i ślepiach.
Kości głucho łomocą...
— Mnie boli! jestem wychudły, głodny — i tak mi ciężko!... chomonto wżera się w piersi, postronki szarpią żywe mięso, kij sękaty