Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/12

Ta strona została przepisana.

i powiada: „Niech pani położy się lub wyjdzie na spacer, my tu panią zastąpimy. Do życia pensyjnego trzeba się dopiero przyzwyczaić... troszkę u nas jest hałasu i gwaru.“
Troszkę gwaru! O szóstej rano budzi przeraźliwy dzwonek, zaczyna się powtarzanie lekcji z pensjonarkami, wszystkie siedm fortepianów i cztery pianina zaczynają bębnić... O ósmej względna cisza — panny wychodzą na spacer. Potem lekcje do trzeciej — godzina spaceru, obiad — i znów korepetycje, brzęczenie wszystkich fortepianów do dziewiątej. Ot i teraz — w sąsiednim pokoju uczy się ktoś mazurków Szopena, trochę dalej wygrywają etiudy Lütschga, a zdaleka dochodzą mnie dźwięki kilku utworów, granych jednocześnie... Prawdziwe piekło.
Wolałabym huk fabryki z jej potężnymi stalowymi miotami, z potwornymi krwawymi wężami szyn, tłoczonych przez wały masywne!... Widziałam raz jednego robotnika, którego taki pędzący wąż przeszył — i człowiek ten jak motyl, nadziany krwawą nitką — wył obłąkany. Kiedy to przypomnę, wszelki ból wydaje się już Apologją radości.
Jednakże, gdy wieczorem kładę się do łóżka, doznaję wrażenia, jakby cały pokój ze mną się kołysał, a potem wszystko zaczyna zapa-