Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Tworzysz, naturo, istoty żądne nieśmiertelności, aby się niszczyły wzajemnie — a ty boleść ginących odczuwasz, boś ty w nich, a one w tobie.
Naturo, czy za tobą nie kryje się zwarjowany djabeł?


∗             ∗

Słońce pali, pot kroplisty spływa mi po ciele — gdzież jestem? czarne linie kolei, słupy zwrotnic...
Prawda, szedłem na spotkanie narzeczonej.
Pociąg z łoskotem się zbliża i nagle, bieg hamując, stanął.
Wysypała się gromada pasażerów, lecz — jej nie było. A tak pragnąłem, tak strasznie pragnąłem — właśnie teraz w tej chwili! Nieciłbym tylko był wzrok jej zobaczył...
Ktoś mnie trąca — urzędnik podaje list.
Tak... — o o! tak — aha... tak, tak... owca głupia!... myśli, że umrę bez niej...
Pociąg ruszył. Z okna wagonu wychyliła się ona i rzuciła mi bukiet. Róże krwawiące, jakby zatrute. Niektóre miały listeczki wyrwane — pewno służyły do wróżb: Kocha, lubi, szanuje... kopnąłem je nogą, patrząc zimno w twarz mej ubóstwianej...
Szedłem drogą wciąż dalszą przez lasy.