Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/123

Ta strona została przepisana.

snopy rozpalonego światła, blaski kłują, wlewając prądy podniecającej morfiny. Po krynicznym chłodzie lasu z rozkoszą zanurzam się w roztopionem srebrze. Zwlekam odzież i nagi rozciągam się w łodzi.
Otoczony tysiącem gorących rąk bogini Lakszmi, rozkosz czuję nadziemną. Rozsuwam liście nenufarów, wpatruję się w zachwyceniu: ziela wodnej pokrzywy tworzą gaje cudowne, sploty sznurów nelumbij przyczepione do amarantowych księżyców, jakby węże zasłuchane w pieśń, a tam, głęboko, czarne aksamitne łąki, pełne duchów błądzących. Maleńcy, zwinni pływacy szybują w zaroślach — i rozpierzchają się jak mgła przed złocistym cherubimem — karpiem, albo szczupakiem­‑lucyferem, który błyska srebrno­‑niebieskiem podbrzuszem, jak pochodnią.
Czy mam spocząć na tym czarnym aksamicie? rybki całowałyby mnie po ustach, odrywając kawałkami ciało; lilie miłośnie otoczyłyby wiotkimi ramiony mą szyję i wyciągały soki pożywne z mej piersi. Takieby wzrosły bujne przeczyste, wspaniałe; takim symbolem niewinności, wdzięku jaśniałyby ich białe korony.
I bóle moje przejdą — jak dźwięk...
Stanę się dziedzicem wszystkich królestw, i krew swą rozdawać będę wszystkim, którzy