mnie jeść zapragną — ja was napoję — ja was nakarmię!
Hej, hej! ludzie ryby łapią i mnie zjadają! Lilla Weneda ojca żywi liliami z mej piersi; jętkę jaskółka miała w dzióbie, wicher obłok niesie, a rolnicy złożą ruble ks. wikaremu, aby ich pola zrosił ożywczy deszcz mojej krwi.
Powstaję... słońce prostopadłe promienie skupia na mojej czaszce i śmiech porywa szalony: co za rozkosz! i wrę i płonę i mózg mi się warzy — oh!
De profundis clamavi ad Te, Domina Aurea, Natura sancta, mater mea!
Nie chcecie? — to darmo — ja całemu światu rzucę ewangelię. Nie skrępujecie mojej myśli niczem. To jedyna wolność w tem więzieniu świata! Palicie mnie, obłudnicy? ale słowa moje poniesie drgający eter aż na szczyty najwyższych gór — Kapelli.
Moja wiara pradawna, że świat jest stworzony przez Złego Ducha! Samobójstwo jest mą religią! Witaj, Jakóbie Molin!
Już ogarniają stos mój płomieniste języki, lilie chusteczkami powiewają z radości, tłum czarnych mnichów spogląda na mnie z brzegu, szemrząc modlitwy i przekleńswa.
Szatany krążą w powietrzu, oblewają roztopioną siarką i wołają: tyś nasz!
Strona:PL Miciński - Dęby Czarnobylskie.djvu/124
Ta strona została przepisana.